Planowana akcja rozpoczęła się w sobotę rano. Pociągiem z Lwowa przyjechać miała rodzina pracownicy jednej z dużych polskich firm – Natalii. Do pociągu nie udało im się wsiąść – był przepełniony. W podróż wyruszyli kolejnym, ale skład został w połowie drogi ściągnięty z trasy, ponieważ w drugą stronę musiały przejechać wagony z niezbędnym zaopatrzeniem. Mijały godziny, wciąż nie było wiadomo, kiedy rodzina dojedzie do Przemyśla. Ekipa pracowników pozostawała na miejscu i wciąż czekała na dalszy przebieg sytuacji. Po ponad dobie pociąg przybył na miejsce, ale ludzie wciąż nie mogli go opuścić. Ostatecznie Natalia swoją rodzinę – przez ogrodzenie peronu – ujrzała przed południem w poniedziałek. Trójka dzieci dotarła cało, ale z powodu ogromnego ścisku w pociągu ich babcia złamała rękę. Przyjechała z nimi ich matka – bratowa Natalii, ale ona wraca na Ukrainę, żeby wpierać swój kraj.
– W sytuacji, która zaskoczyła świat, która w jednym momencie zmieniła codzienność tak wielu ludzi, nie można pozostać obojętnym. Pomagamy drugiemu człowiekowi w potrzebie. Wystarczy zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że to nasi najbliżsi, nasza własna rodzina z dnia na dzień traci wszystko, dom, poczucie bezpieczeństwa. Nie możemy siedzieć bezczynnie, gdy innych spotyka niesprawiedliwość. Nasza pomoc to niewiele, nie wynagrodzi strat, nie zwróci stabilizacji i spokoju. Jeśli jednak możemy pomóc w tych najbardziej przyziemnych potrzebach, dając ciepłe schronienie czy możliwość kontaktu z rodziną, to jest to wręcz naszym obowiązkiem – mówi Grzegorz Prochwicz, pracownik wspomnianej firmy i jeden z członków grupy pomocowej.
Kolejna grupa chętnych do pomocy pracowników w niedzielną noc wyruszyła w stronę granicy w Medyce. Mieli odebrać Olenę, swoją koleżankę z ukraińskiego oddziału firmy. Auta po dach załadowali nową pościelą, środkami higienicznymi, lekarstwami, artykułami dla dzieci oraz karmą dla zwierząt. To wszystko udało im się zakupić z własnych środków – przeprowadzili w firmie zbiórkę. Do pomocy zabrali swojego kolegę z Ukrainy, Dima. Dotarli do miejsca, gdzie po przekroczeniu granicy trafiają uchodźcy. Duży parking pod Tesco w Przemyślu był przepełniony samochodami, autokarami, a w powietrzu unosił się zapach spalin. Wszędzie pełno było ludzi i panowało jedne, wielkie zamieszanie. Po konsultacjach rozdzielili się i udali w miejsca, gdzie pomoc jest najbardziej potrzebna.
Strach i niepewność
Centrum handlowe „Karczowa Dolina” w Młynie jest ogromne, przebywają w nim setki obywateli Ukrainy – dziś uchodźców. Od razu w oczy rzucał się chaos spowodowany brakiem koordynacji i zbyt małą liczbą wolontariuszy. Wielkie góry ubrań na pierwszy rzut oka zdają się być aż za dużą pomocą w stosunku do potrzeb. Jednak okazuje się, że większość z tych rzeczy, to stare ubrania, których – najwyraźniej – ludzie po prostu chcieli się pozbyć.
Przechadzając się między łóżkami polowymi czuje się strach i niepokój. Na jednym z łóżek płaczącą z bezsilności kobietę pocieszało dziecko. Uchodźcy się boją, niechętnie przyjmują pomoc i wręcz dziwą się, że nie trzeba za nią zapłacić. Okazuje się jednak, że przez granicę nie uciekali jedynie obywatele Ukrainy, a i również inni uchodźcy, którzy – jak mówią w Medyce – wcześniej próbowali dostać się do Polski przez granicę z Białorusią.
– Tutaj jest dużo uchodźców także z innych krajów. Wpuścili ich, bo co mieli zrobić. Ci ludzie palili dokumenty przed granicą – twierdzi jeden z koordynatorów w Młynie.
W międzyczasie jeden z pracowników dostaje informację, że Olena jednak nie przekroczy w tym dniu granicy. Od dwóch dni wraz z dzieckiem siedziała w swoim aucie 15 km od granicy. Za wszystko na granicy trzeba płacić, opłacane są również szybsze przejścia przez kontrolę.
Przygotowane zestawy (szczoteczka, pasta i ręcznik) grupa z korporacji zaczęła wózkiem sklepowym rozwozić wszystkim potrzebującym. W drugim koszyku znalazły się kolorowanki, pisaki i kredki, które trafiły do dzieci.
– W takich sytuacjach najbardziej jest mi żal dzieci. W żaden sposób nie odpowiadają za decyzje dorosłych. Nie potrafią się bronić. Wydarzenia wojenne zapadają dzieciom w pamięć i negatywnie wpływają na postrzeganie przez nich świata – mówi Waldemar Karpiński, zaangażowany w pomoc na granicy.
Nie wszyscy chcą pomagać...
Pomagać należy z głową, a przy tym wszystkim pamiętać, że wiele osób próbuje na kryzysie zarobić. Przed halą dla uchodźców stanęła ciężarówka z ukraińskim tablicami rejestracyjnymi. Mężczyzna wysiadający z samochodu zachęcał do znoszenia mu wszystkich darów. Twierdził, że zajmuje się wywozem niezbędnych artykułów na Ukrainę. Po krótkim „śledztwie” i kilku zadanych mu pytaniach okazało się jednak, że mężczyzna zamierzał... zabrać wszystkie rzeczy „na handel”.
Polska Straż Graniczna również stara się pomagać. Chcą przewozić niezbędne rzeczy prze granicę, aby wesprzeć czekających w kolejce do przejścia granicznego.
– Udaje się coś przerzucić tylko wtedy, gdy jest dobra zmiana celników – mówił jeden z nich.
Pomoc okazała się potrzebna także w I Liceum Ogólnokształcącym im. Juliusza Słowackiego w Przemyślu. Placówka otwierała swój punkt przyjmowania uchodźców. Potrzebne były nowe kołdry, poduszki, poszewki i ręczniki.
Pomoc jest niezwykle ważna, ale nie należy działać spontanicznie. Istotne by nie tworzyć zbędnego, dodatkowego zamieszania. Na granicy w Medyce jest wręcz więcej tych, którzy chcą kogoś zabrać, niż tych, którzy tego transportu potrzebują. Należy pamiętać, że w dalszym ciągu większość przekraczających granicę uchodźców ma już plan i rodzinę czy znajomych, którzy pomogą im w tym trudnym czasie. Każda chęć pomocy powinna być doprecyzowana i skonsultowana. Jeśli ktoś ma wolny pokój i chce kogoś przenocować, warto wcześniej to ogłosić, a nie jechać od razu na granicę. Jeśli chcemy przekazać ubrania czy artykuły spożywcze – także warto się wcześniej skonsultować w odpowiednim punkcie. Teraz najwięcej potrzebują ci, którzy zostali na Ukrainie, gdzie zaczyna brakować wszystkiego.
– Panuje olbrzymi chaos. Wszyscy chcą pomóc, a nie ma komu zarządzać tematem. Te wszystkie dary na pewno się przydadzą i przyjdzie na nie czas, więc trzeba jedynie odrobić zadanie organizacyjne. Cudowne jest to, że tak wiele osób w Polsce się zaangażowało – serce rośnie. Fajnie widzieć jak zwykła szczoteczka czy ręcznik, mogą komuś ułatwić życie. Jednak dla mnie rozczarowujący jest fakt, że mało kto myśli w tej sytuacji o zwierzętach – dodaje Alicja Sołtys, uczestniczka akcji.