Rozmowa z Mariuszem Piotrowskim, panem Harmonijką
Harmonijka, skąd ten pomysł?
To nie jest jedyny instrument, gram też na klawiszach. Pasja harmonijkowa pojawiła się pewnie dlatego, że mój ojciec, gdy byłem dzieckiem, grywał melodie folkowe i ludowe na harmonijce ustnej i ja gdzieś tam sobie to zapamiętałem. Tata nas nagrywał na magnetofon, próbowałem śpiewać, ale ta harmonijka to tak naprawdę pojawiła się jakieś 13 lat temu. Zupełnie przypadkiem. Byłem z przyjaciółmi na wakacjach pod namiotami. Przy ognisku mój znajomy grał bluesa na harmonijce ustnej i to mi się spodobało ponownie. Przypomniałem sobie o czasach dzieciństwa. Kupiłem pierwszą harmonijkę. Zacząłem od prostych melodii ogniskowych, biesiadnych. Później kolędy, no i tak się zaczęło.
To stosunkowo... późno.
Tak, dopiero po trzydziestce zacząłem grać. Ta miłość do muzyki była we mnie od dziecka, ale dojrzewała powoli. Zaczynałem przygodę z harmonijką jako samouk. Bez szkoły muzycznej, już nie jako dziecko. Pokazałem, że można samemu zacząć grać.
Jak w takim razie zdobywał pan wiedzę i umiejętności?
Podpatrywałem mistrzów na YouTube. Po kilku latach poprosiłem profesjonalistę i wziąłem kilka lekcji prywatnych w Krakowie u mistrza Marcina Dyjaka. 2 lata się uczyłem. Od 2018 roku zacząłem się interesować również klasyką i jazzem. Zacząłem grywać na harmonijkach koncertowych. Znowu poszedłem do mistrza, tym razem maestro Zygmunta Zgraja. To ikona polskiej harmonijki. Ślązak, który mimo podeszłego wieku nadal gra. Na scenie jest od ponad 50 lat. Do dziś korzystam z jego wiedzy, gdy czas mi pozwala, jeżeli chodzi o granie takich ambitniejszych rzeczy.
Na co dzień mieszka pan w Olkuszu, jak trafił pan do Sosnowca?
Trafiłem do Sosnowca zupełnie przypadkiem, ponieważ miałem narzeczoną w Sosnowcu. Poznałem ją 5 lat temu. Byliśmy w związku. Może bez szczegółów osobistych. Dodam, że ja z urodzenia jestem sosnowiczaninem. Po prostu wróciłem. Miałem sentyment. Mój pierwszy raz na streecie to było na ulicy Modrzejowskiej. I powiem szczerze, że przyjęło się to z dużym entuzjazmem. Po niespełna godzinie zgonił mnie deszcz, ale postanowiłem spróbować i tam wrócić.
Łatwo jest wyjść w Polsce na ulicę?
Bardzo trudno. Niestety. Ja się spotkałem z bardzo dobrym odbiorem, ale nie było mi łatwo przełamać barierę wstydu i tremę. Bo jest to jednak występ publiczny. Jeśli chodzi o ulicę – ona weryfikuje umiejętności. I trzeba być naprawdę bardzo dobrym muzykiem, żeby się utrzymać na ulicy i żeby ludziom się podobało, ponieważ przekrój społeczeństwa jest taki, że mają ludzie wybredne gusta i wysublimowane. Jest bardzo duża konkurencja. Trzeba być dobrym.
...i mieć szczęście?
Ja miałem to szczęście, że ludziom się spodobało. Jeszcze gram w kawiarni Abadaba. Ludzie przychodzą na lody, tam jest taki ogródek koło pomnika Kiepury i ja nawet przyciągam przez to klientów. W przejściu podziemnym grywam, gdy nie ma pogody.
Jak pan dobiera repertuar na ulicę?
Preferuję repertuar ambitny, od bluesa przez gospel po muzykę country, ale również muzykę filmową, klasyczną i standardy jazzowe. Dobieram co od popularności utworów, które ludziom się podobają.
Co w takim razie najbardziej podoba się mieszkańcom Sosnowca?
Tutaj ludziom najbardziej podoba się muzyka popularna, muzyka bluesowa, country i muzyka filmowa. Popularne standardy muzyki rozrywkowej, ale na pewno nie disco polo.
Oprócz Sosnowca, gdzie jeszcze można pana spotkać?
Katowice. Pod galerią na Stawowej. Ostatnio tam mało bywam, bo tam się zepsuła atmosfera i zbyt dużo grajków jest takich, którzy… no zaczęło się robić jak w Krakowie. Słabe umiejętności i przeszkadzanie sobie. Popsuła się kultura gry. Ja jestem ambitnym muzykiem. Jak zajmuję sobie miejsce, np. koło fontanny, to kultura wymaga, żeby następny muzyk poszedł w inne miejsce. Bywało tak, że tam zagłuszali, jeden drugiemu na złość. I odpuściłem.
Ten street. To realizowanie pasji czy także sposób na życie?
Jest to moja pasja, sprawia mi to radość, ale też sytuacja mnie zmusiła. To sposób na życie. W 2019 roku musiałem ogłosić upadłość konsumencką. No i tak naprawdę brakowało na życie i zostałem zmuszony, żeby wyjść na ulicę i spróbować grać. A że miałem już ten talent, to podjąłem ryzyko. Grywam także na koncertach, odpowiadam na zaproszenia. Mogę zagrać na uroczystości ślubnej, urodzinach czy pogrzebie. Przełamałem się. To pewnie też dlatego, że już w 2014 startowałem w konkursach harmonijkowych, gdzie występowałem na scenie.
Jakie osiągnięcia ma pan na swoim koncie?
2017 rok – Złota Dziesiątka w Ogólnopolskim Konkursie Gry na Harmonice Ustnej w kategorii blues jazz. Dostałem się do finału. Byłem wśród najlepszych w Polsce. W 2019 dostałem się ponownie. Tym razem w kategorii harmonijki chromatycznej, muzyka klasyczna i jazzowa. Był także konkurs "Pokaż Talent". W każdym województwie wybierano najlepszych. Ja w kategorii soliści i instrumentaliści dostałem się do finału regionalnego w województwie małopolskim, zdobyłem II miejsce.
Kiedy można pana posłuchać w Sosnowcu?
Zazwyczaj grywam w weekendy, bo pracuję w tygodniu w biurze, jestem inżynierem, pracuję w dużej spółce, ale piątek i często sobota oraz niedziela to dla mnie czas koncertowania. To sprawia mi największą przyjemność. Teraz najczęściej można spotkać mnie na Patelni. Mam grupę fanów, oni chętnie przychodzą.